Przejdź do głównej zawartości

smutno.

Właściwie to nie wiem jak zacząć, ale wiem, że muszę się wyżalić. Lub wypłakać, jak kto woli. Niedobrze mi. Niedobrze fizycznie i niedobrze psychicznie. Mam wrażenie, że boli mnie każda komórka ciała. Cholera. Nienawidzę dzisiejszego dnia. Nienawidzę lotniska, na którym znowu musieliśmy się pożegnać, na którym po raz kolejny poczułam kłucie w oczach, zaraz po czym zaczęłam płakać jak dziecko. Nienawidzę guli w gardle, którą mam od dobrych paru dni. Nawet pudełko z chusteczkami, po które ciągle muszę sięgać, działa mi na nerwy. A najbardziej nienawidzę siebie, że z taką łatwością pozwalam, by targały mną emocje.




To były wspaniałe dwa tygodnie. Odbiór bagażu nieco się opóźniał i chwilę dłużej musiałam czekać na K. Mama razem ze mną, tak samo nie mogła się doczekać. Drzwi co jakiś czas się rozsuwały i w pewnym momencie się zobaczyliśmy. Przez kilka sekund, oddzieleni barierką, na odległości ok. 20 metrów, ale na żywo. W tym samym kraju, w tym samym budynku. Pierwszy raz po prawie 5ciu miesiącach rozłąki, kiedy musiał nam wystarczyć Skype, WhatsApp, Telegram i telefon. I nareszcie jest. Dotyk. Zapach. Smak. Ciepło. Mój Mężczyzna.
Zawsze odnoszę wrażenie, że kiedy tylko przytulimy się na lotnisku, wpadamy w inną rzeczywistość, gdzie czas upływa pięć razy szybciej i ani się nie obejrzymy, kiedy znowu musimy się rozstać. 
W domu cieszyliśmy się sobą przez 2 dni. W czwartek pojechaliśmy do Krakowa, gdzie razem świętowaliśmy nasz trzeci wspólny Sylwester. W pierwszy dzień Nowego Roku wybraliśmy się na dłuuugi spacer po Grodzie Kraka :)




Do domu wróciliśmy w sobotę, żeby spędzić trochę czasu z rodziną, poleniuchować i w kolejny czwartek wyruszyć do Cieszyna. Podobnie jak pobyt w Krakowie, kolejna wycieczka odbyła się w bardzo-naszym stylu - dobrze zaplanowana, z odpowiednim zabezpieczeniem (czyt. komputer na wypadek awaryjnego szukania miejscówek/nagłego pogorszenia pogody=oglądania filmów) i drobnymi niespodziankami od losu. Otóż... Wstaliśmy rano wg naszego dobrze opracowanego planu, ja wrzucałam jeszcze ostatnie rzeczy do plecaka, K. zabrał się za pościelenie łóżka.. No i bach - nagle jęczy i nie może się wyprostować. Tak mu się spieszyło, że nie porozciągał się po przebudzeniu i naciągnął sobie mięsień. Postawiłam wycieczkę pod dużym znakiem zapytania, ale on się upierał, żebyśmy jechali i że damy radę. Tjaa, biedny Fin chyba zapomniał co to znaczy podróż autobusem po polskich drogach z bólem pleców. Jakimś cudem dojechaliśmy do Cieszyna, który przywitał nas mgłą tak przeźroczystą jak mleko.

W hotelu okazało się, że K., który tym razem rezerwował hotele, chciał zaszaleć i zarezerwował dla nas apartament. Później chciałam od niego wyciągnąć czy faktycznie by pojechał z bólem pleców gdyby nie ta apartamentowa niespodzianka, ale nie dał się - upierał się, że tak, więc odpuściłam. Po obiedzie poszliśmy na mały "przymusowy" spacer w poszukiwaniu apteki, bo musieliśmy zaopatrzyć K. w Voltaren, a mnie w plastry Compeed, bo oczywiście założyłam nowe buty, które malowniczo zmasakrowały mi pięty, więc jeżeli ktoś był w zeszłym tygodniu w Cieszynie i miał okazję napotkać na swej drodze dwie pokraki, jedną płci męskiej, drugą żeńskiej, istnieje duże prawdopodobieństwo, że to my. Na szczęście aptekę znaleźliśmy, następnego dnia już trochę odżyliśmy i wybraliśmy się na zwiedzanie. Pogodę mieliśmy idealną - ani śladu po mgle, za to wszystko pokryte świeżą warstwą białego puchu, bajka!
Rynek w Cieszynie
Kamienice na rynku cieszyńskim
Ratusz w Cieszynie

Baszta
'Kluczyk' do baszty :D
Wieża, kolejna którą zdobyliśmy :)
Widok na czeską stronę miasta
Urzekło mnie światło :)
Przeszliśmy pół miasta i zawędrowaliśmy na czeską stronę - tak mieliśmy w planach. Przyznaję, że oboje napaliliśmy się na ten Czeski Cieszyn jak Reksio na szynkę i trochę się zawiedliśmy... Na ulicy Głównej na co drugiej wystawie butelki z alkoholem, pokryte grubą warstwą kurzu, chyba jeszcze pamiętającego poprzednią dekadę, na dodatek z etykietkami wypalonymi od słońca.

Skarb się ucieszył na widok fińskich specjałów ;) Wybaczcie, ale szyby w tych sklepach były koszmarnie brudne :/

Skręciliśmy gdzieś w poszukiwaniu knajpki, ale wszystko jakieś brudne, śmierdzące, podejrzane i dziwnie wyludnione. K. stwierdził, że to niesamowite jak po przekroczeniu mostu nawet atmosfera się zmieniła.
Rynek po czeskiej stronie
Wróciliśmy szybko na polską stronę i zaczepiliśmy się w przytulnej kawiarni, gdzie K. swoim zwyczajem zamówił regionalne piwo, a ja, także swoim zwyczajem, zatapiałam usta w gorącej czekoladzie. Następnie obiad w nie-wiedzieć-czemu gorąco polecanej na forach restauracji, szybkie zakupy w Biedronce i siup do naszego apartamentu. Do tej pory mamy ubaw, że "pierwsze apartament, później zakupy w Biedrze" :D Ech, mimo tej czeskiej strony i paskudnego obiadu w centrum, Cieszyn bardzo miło wspominamy i planujemy kiedyś tam wrócić. 
Po powrocie do domu czas jeszcze bardziej przyspieszył.


Parę dni i już dzisiaj musieliśmy się pożegnać. Pół nocy przepłakałam. Rano zorientowałam się, że jak na niego nie patrzę, to jakoś gula w gardle lżejsza i łzy mi się nie cisną pod powieki. No to praktycznie w ogóle na niego nie patrzyłam. Do tej pory czuję się winna. A jemu jeszcze zawsze kiedy ma wracać, włącza się ten nastrój, gdzie ciągle mnie pyta jak się czuję i czy będę za nim tęsknić. Nie, kurde, w ogóle. Dzisiaj jeszcze wracaliśmy razem, K. do Finlandii, ja do Krakowa, więc pakowaliśmy się razem. Po raz trzeci w tym tygodniu, po raz pierwszy do osobnych walizek. Więc do pytań o samopoczucie i tęsknotę doszło jeszcze czy mam wszystko. Tu chciałam mu wręcz wykrzyczeć, że nie, cholera, najważniejszego nie mam - jego. Nie wiem jak, ale się powstrzymałam. Chyba przez tę gulę w gardle. W mieszkaniu poupychałam na szybko rzeczy w szafie i zaczęłam monitorować jego lot. Gapiłam się na malutki rysunek samolotu, z każdą chwilą coraz bardziej oddalającą się od Krakowa i ryczałam. Kiedy był nad Litwą stwierdziłam, że trzeba iść na zakupy, bo lodówka świeci pustkami i odżywki do włosów się skończyły. W Rossmannie z gulą w gardle kupiłam odżywkę, która mam w domu i której on używał. Nawet sami kilka dni wcześniej byliśmy w Rossmannie i kupiliśmy ją, żeby mógł używać w Finlandii. Ma po niej takie cudownie mięciutkie włosy. Wszystko mi go przypomina, chipsy i orzeszki w supermarkecie również. Nawet jak wracałam do mieszkania, jakiś facet obok odebrał telefon i mówił, że odbierze kogoś jutro z lotniska. I znowu gula, bo przecież ja sama odbierałam go zaledwie dwa tygodnie temu, a dzisiaj już go trzeba było odwieźć. To boli, tak okropnie boli.
Ciągle powtarzam sobie, że to jeszcze kilka miesięcy i zamieszkamy razem. I owszem, będziemy się rozstawać, on czasem musi jechać z pracy na cały dzień do innego miasta, może się tak złożyć, że będę musiała przylecieć do Polski sama. Ale będziemy wtedy razem. I będziemy wpadać gdzieś na krótko, żeby do siebie wrócić, nie na odwrót. Kilka miesięcy. Wytrzymaliśmy już prawie 3 lata, zostało ostatnie kilka miesięcy. Wytrzymamy.


PS. Na spacer po Cieszynie, typowo dla nas, zapomnieliśmy aparatu. Wszystkie zdjęcia mam na swoim telefonie, K. jeszcze ma podesłać mi swoje. Niebawem edytuję post i dodam zdjęcia także z tej wyprawy :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak zaplanować życie?

Znowu piszę późnym wieczorem, ale obiecałam sobie, że będę tu codziennie. To jestem. Dzień był całkiem miły, skończył się mój Weekend Nicnierobienia, więc odetchnęłam z ulgą (sic!) i trochę posprzątałam, skróciłam spodnie (tak. sama. ręcznie.), zrobiłam lekcję z uczniem i trochę poplanowałam przyszłość bliższą i dalszą. Z przyszłości bliższej, aczkolwiek mocno związanej z przyszłością dalszą, czeka mnie rekrutacja na studia drugiego stopnia. Co, gdzie, jak -  w tej kwestii więcej zdradzę dopiero za jakiś czas. Natomiast jeżeli chodzi o przyszłość "bliską-najbliższą", planowanie znacznie uprzyjemniła paczuszka z północy :) Dawno temu zamawiałam darmowe broszurki turystyczne na jednej stronie. Niestety, strona zmieniła nieco swój profil i już nie ma wysyłki broszurek. Na szczęście nie jestem typem, który łatwo się poddaje i postanowiłam pociągnąć za odpowiednie sznureczki. Tym sposobem dotarłam do redakcji jednej strony turystycznej traktującej o Finlandii, gdzie - mimo, że no

I moja kariera aktorska legła w gruzach

A zapowiadało się tak dobrze... Przypadkiem trafiłam na ogłoszenie, że w okolicy będzie kręcony film i ekipa poszukuje statystów. Wymagany wiek się zgadzał, więc wczoraj z nudów stwierdziłam - a co mi tam, nie mam nic do stracenia, wyślę im swoje zdjęcia i najwyżej ktoś się pośmieje. Chciałabym zobaczyć swoją minę, kiedy dziś po południu sprawdziłam maila i zobaczyłam odpowiedź. Ba, ZAPROSZENIE na plan filmowy. I co? I muszę zrezygnować, bo zdjęcia będą realizowane w piątek od wieczora do wczesnych godzin porannych w sobotę. A akurat w tę sobotę moja przyjaciółka ma ślub i nie może mnie tam zabraknąć. Masz Ci los, a już czułam pod stopami czerwone dywany Hollywood :( A tak serio, trochę szkoda, bo zawsze mnie ciekawiło powstawanie tego typu produkcji. Może kiedyś jeszcze będzie szansa, teraz wracam do moich książek i fińskiego :)

Lista zażaleń

Zupełnie nie wiem co mi się dziś stało, ale nie miałam ochoty na nic. Dopadł mnie jakiś smutek, sama nie mam pojęcia dlaczego. Cały dzień snułam się z kąta w kąt, a potem miałam pretensje do siebie, że zmarnowałam czas. No, niezupełnie, bo zrobiłam kilka zdjęć mojemu futrzakowi. Co prawda sesja jakoś szczególnie go nie ucieszyła, ale przynajmniej zwierzak starał się jakoś ehem... pozować ;) Chociaż widząc jego minę, jestem pewna, że właśnie obmyślał plan ucieczki. Dobija mnie rekrutacja na studia II stopnia, szukanie mieszkania w Krakowie (a nawet nie wiem czy mnie przyjmą na studia, wszystko okaże się dopiero pod koniec września, a wtedy dobrego mieszkania raczej nie znajdę), nagła wizyta u dentysty w przyszłym tygodniu, a do tego dochodzą przepadające lekcje z uczniami i w rezultacie brak odpowiedniej ilości środków na koncie. Wyjazd na północ coraz bliżej, pieniędzy coraz mniej, euro muszę skombinować. Czuję się trochę jak dziecko we mgle i mam nadzieję, że to tymczasowe.