Przejdź do głównej zawartości

Pisanie pracy magisterskiej, czyli od euforii po depresję w 5 minut

Uff! Ostatni post na blogu pojawił się 30go kwietnia. Ci, którzy uważnie czytają bloga wiedzą, że właśnie kończę ostatni semestr studiów magisterskich i, mimo że zajęć mam już niewiele, łatwo przypuszczać, że pisanie pracy pochłonęło mnie całkowicie. Promotor trafił mi się niemożliwie wymagający, nawet przypisy mają mieć dopieszczony każdy przecinek i kropkę. Ale to dobrze, nie narzekam. Wychodzę z założenia, że lepiej trafić na Promotora Perfekcjonistę, któremu zależy na jakości pracy, a nie Promotora Olewacza, z którym cokolwiek ciężko ustalić, łącznie z terminem obrony. Mimo wszystko, po drodze dopadło mnie kilka kryzysów, z czego najpoważniejszy pojawił się na przełomie kwietnia i maja, kiedy myślałam, że naprawdę nie wyrobię się czasowo i obronę będę musiała przesunąć na wrzesień. A to dlatego, że wg ustaleń promotor chciał od nas 14 stron co dwa tygodnie, co niestety nijak przekładało się na mój dosyć obszerny temat i w rezultacie nawet wysyłając mu oczekiwaną liczbę stron kilka dni przed terminem, końca pracy długo nie mogłam zobaczyć. Tym sposobem kwiecień i maj upłynęły mi z nosem w książkach i przed komputerem. Żeby zapamiętać jak to było i dać Wam także zarys mojej pracy polecę teraz trochę suchą statystyką: w połowie marca skończyłam praktyki i to był moment kiedy miałam napisane 20 stron. 20 stron, nad którymi pracowałam praktycznie od października do końca stycznia. Do końca maja przybyło dokładnie 77 stron, dając w sumie 97 stron samego tekstu i 102 całości. Dodam tylko, że wg wymagań na moim seminarium samego tekstu miałyśmy mieć 75-90 stron (+/- 10%), więc jak zwykle ledwo zmieściłam się w górnym limicie ;) Możecie sobie wyobrazić ten ogrom pracy i ulgę, którą teraz czuję, kiedy wiem, że całe to pisanie już za mną.

Oprócz stresu związanego z wyżej opisanymi atrakcjami na studiach i presją czasu, pojawiło się coś jeszcze, o czym na blogu być może już wspominałam kilka razy, a w ostatnim czasie jeżeli ktoś uważnie obserwuje wygląd bloga mógł zauważyć niewielką zmianę. Mniej spostrzegawczych kieruję w prawy dolny róg strony ;)
Tak, stało się! Kilka tygodni temu kupiliśmy z K. bilety, w połowie sierpnia przeprowadzam się do niego! Sami więc rozumiecie, że presja wisząca nade mną była ogromna, niesamowicie zależało mi żeby bronić się w pierwszym terminie by jak najszybciej przeprowadzić się do Finlandii, a co za tym idzie, jak najszybciej zacząć wspólne życie z K.

Wczoraj miałam tzw. próbną obronę, zorganizowaną z czystej życzliwości promotora i jego chęci jak najlepszego przygotowania nas do właściwego egzaminu. Jako że pracę tak na dobrą sprawę skończyłam edytować w miniony weekend, na egzaminową rozgrzewkę poszłam "z marszu", nie mając czasu nawet dokładnie przeczytać tego co napisałam. Poszło całkiem dobrze, a oczywiście panikowałam, że nie będę potrafiła odpowiedzieć na żadne pytanie. Znając siebie, nawet gdybym nie znała tylko jednego szczegółu, zdołowałoby mnie to tak bardzo, że przez kilka dni nie ruszyłabym książek do obrony i ogólnie tylko leczyłabym doła ;)

No dobrze, dosyć tego rozpamiętywania i wyliczania. Czas po raz ostatni brać się ostro do roboty i dopilnować wszystkich papierkowych spraw. Szkoda byłoby w tym punkcie zawalić coś ważnego przez biurokracyjne pierdołki ;) Trzymajcie się ciepło, niebawem tu wrócę!

Komentarze

  1. Ciekawy blog, świetnie, że dzielisz się swoimi studenckimi i nie tylko studenckimi przeżyciami i przemyśleniami :) z pewnością wielu przyszłych i obecnych studentów może znaleźć w Twoich wpisach nieco inspiracji, wsparcia i motywacji do działania :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak widać są różne etapy pisania pracy dyplomowej, kto pisał ten doskonale to wie:D Dobrze jest sobie wszystko rozplanować, podzielić na etapy i wypełniać odpowiednie kamienie milowe, ale w praktyce już to różnie wygląda. Postawcie też na sprawdzone edytory tekstu do pomocy

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak zaplanować życie?

Znowu piszę późnym wieczorem, ale obiecałam sobie, że będę tu codziennie. To jestem. Dzień był całkiem miły, skończył się mój Weekend Nicnierobienia, więc odetchnęłam z ulgą (sic!) i trochę posprzątałam, skróciłam spodnie (tak. sama. ręcznie.), zrobiłam lekcję z uczniem i trochę poplanowałam przyszłość bliższą i dalszą. Z przyszłości bliższej, aczkolwiek mocno związanej z przyszłością dalszą, czeka mnie rekrutacja na studia drugiego stopnia. Co, gdzie, jak -  w tej kwestii więcej zdradzę dopiero za jakiś czas. Natomiast jeżeli chodzi o przyszłość "bliską-najbliższą", planowanie znacznie uprzyjemniła paczuszka z północy :) Dawno temu zamawiałam darmowe broszurki turystyczne na jednej stronie. Niestety, strona zmieniła nieco swój profil i już nie ma wysyłki broszurek. Na szczęście nie jestem typem, który łatwo się poddaje i postanowiłam pociągnąć za odpowiednie sznureczki. Tym sposobem dotarłam do redakcji jednej strony turystycznej traktującej o Finlandii, gdzie - mimo, że no

I moja kariera aktorska legła w gruzach

A zapowiadało się tak dobrze... Przypadkiem trafiłam na ogłoszenie, że w okolicy będzie kręcony film i ekipa poszukuje statystów. Wymagany wiek się zgadzał, więc wczoraj z nudów stwierdziłam - a co mi tam, nie mam nic do stracenia, wyślę im swoje zdjęcia i najwyżej ktoś się pośmieje. Chciałabym zobaczyć swoją minę, kiedy dziś po południu sprawdziłam maila i zobaczyłam odpowiedź. Ba, ZAPROSZENIE na plan filmowy. I co? I muszę zrezygnować, bo zdjęcia będą realizowane w piątek od wieczora do wczesnych godzin porannych w sobotę. A akurat w tę sobotę moja przyjaciółka ma ślub i nie może mnie tam zabraknąć. Masz Ci los, a już czułam pod stopami czerwone dywany Hollywood :( A tak serio, trochę szkoda, bo zawsze mnie ciekawiło powstawanie tego typu produkcji. Może kiedyś jeszcze będzie szansa, teraz wracam do moich książek i fińskiego :)

Nieprawdopodobne, ale prawdziwe, czyli trochę o paznokciach

Tak! Dlaczego tak zaczęłam tytuł dzisiejszego postu? To proste, akurat paznokcie to nigdy nie była moja bajka, a przynajmniej jeszcze do niedawna nie rozumiałam jak można ekscytować się tym tematem.