Przejdź do głównej zawartości

listopadowa cisza

Zaskakujące jak życie może zmienić się na przestrzeni kilku dni. Człowiek żyje sobie z dnia na dzień, bardziej lub mniej spokojnie, planuje i nagle wszystkie te plany biorą w łeb. Jeżeli dokładnie śledzicie mój blog wiecie, że do tej pory kursowałam między domem rodzinnym, gdzie w weekendy daję korepetycje, a Krakowem, gdzie w tygodniu studiuję. Od początku studiów mieszkałam u starszej pani na stancji, co dziwiło 95% osób, z którymi podczas rozmów były poruszane kwestie mieszkaniowe. Sytuacja budziła niemałą ciekawość jak takie życie wygląda, "przecież w takim układzie wolno mi mniej niż mieszkając z rodzicami". Pytania o ewentualne konflikty pokoleń, dogadywanie się i wzajemną tolerancję powtarzały się przy każdej wzmiance o mieszkaniu. Odpowiedź pozostawała ta sama: mieszkało się razem wspaniale. Osobne pokoje, domowa, ciepła atmosfera, odpowiedni stopień prywatności, "nieinwazyjne" zachowanie obu stron, układ wręcz idealny. To w sumie było całkiem zrozumiałe, gdyby coś mi nie odpowiadało nie spędziłabym w tym mieszkaniu kilku lat. Fakt, nie każdemu coś takiego by pasowało, ale ja sama jestem osobą niekonfliktową, nie mam wygórowanych wymagań poza cywilizowanymi warunkami, spokojem do nauki i "robienia swojego". Było dobrze. Było. Aż do zeszłego tygodnia, kiedy pani J. poszła na operację. Przez tydzień nie było wiadomo co się dzieje, w czwartek rano uzgodniłyśmy z sąsiadką, że po zajęciach zadzwonię do pani J. i dowiem się jak operacja. Kilka godzin później, kiedy otwierałam drzwi do mieszkania, sąsiadka znowu mnie złapała. Od razu zaczęłam mówić, że za moment zadzwonię, kiedy mi przerwała i powiedziała słowa, których szczerze nienawidzę. "Już nie trzeba. J. zmarła wczoraj wieczorem, serce nie wytrzymało". Zmroziło mnie. Nie mogło i nadal ledwo do mnie dociera, że osoba, mimo wieku i swoich problemów, tak młoda duchem, odeszła. Tak nagle. Pozostało puste mieszkanie, ulubiony fotel przed telewizorem, telefon, przez który prowadziła wielogodzinne rozmowy z koleżankami, kosmetyki w łazience i otwarty sok malinowy w kuchni. I ogromna pustka w sercu. Nie przypuszczałam, że zdążyłam się tak przywiązać do tej, bądź co bądź, obcej osoby przez ostatnie kilka lat. Weszłam do swojego pokoju i nic nie byłam w stanie zrobić. Potem poszło już szybko, wpadła córka pani J. ze swoim mężem i oznajmili, że "no w zaistniałej sytuacji muszą ze mnie zrezygnować". Uzgodniliśmy, że jakoś się zorganizuję i do 7go grudnia opuszczę mieszkanie. Wróciłam do siebie, oszołomiona, w środku trzęsłam się jak galareta i zupełnie nie wiedziałam co robić. Dopiero rozmowa ze Skarbem mnie uspokoiła. To niesamowite, że on zawsze wie jak zareagować i czego w danym momencie potrzebuję. Co więcej, jego sposoby zawsze niezawodnie działają. Tak też było tym razem, kilkuminutowa rozmowa wystarczyła, żebym się opanowała, przestała płakać i zaczęła działać. Postanowiłam, że jeszcze tego samego dnia spakuję najpotrzebniejsze rzeczy i pojadę do domu. Nie chciałam zostać w jej mieszkaniu. Dopiero po rozmowie ze Skarbem zadzwoniłam do rodziców i powiedziałam co się stało. Okazało się, że dadzą radę po mnie przyjechać, więc wszystkie rzeczy mogliśmy zabrać jeszcze tego samego dnia. Tak też zrobiłam. Oszołomiona i kompletnie wyczerpana, już w czwartek wieczorem wylądowałam w domu ze wszystkimi bambetlami. Sen pomógł. Przestałam ciągle rozpamiętywać, z dnia na dzień jest lepiej. Rozmyślanie o mieszkaniu na razie odwieszam na haczyk. Możliwe, że dopiero na drugi semestr będę czegoś szukać. Bez ciśnienia, wrzucam na luz. Najważniejsze są studia. A dojeżdżając na uczelnię busem mam czas, żeby czytać, na co zwykle brakuje mi paru dodatkowych godzin w dobie. Grudzień na uczelni zleci błyskawicznie, później wyjeżdżam do Skarba, w styczniu końcówka zajęć i przygotowywania do lutowej sesji. Nad tym trzeba się teraz skupić. Będzie dobrze.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak zaplanować życie?

Znowu piszę późnym wieczorem, ale obiecałam sobie, że będę tu codziennie. To jestem. Dzień był całkiem miły, skończył się mój Weekend Nicnierobienia, więc odetchnęłam z ulgą (sic!) i trochę posprzątałam, skróciłam spodnie (tak. sama. ręcznie.), zrobiłam lekcję z uczniem i trochę poplanowałam przyszłość bliższą i dalszą. Z przyszłości bliższej, aczkolwiek mocno związanej z przyszłością dalszą, czeka mnie rekrutacja na studia drugiego stopnia. Co, gdzie, jak -  w tej kwestii więcej zdradzę dopiero za jakiś czas. Natomiast jeżeli chodzi o przyszłość "bliską-najbliższą", planowanie znacznie uprzyjemniła paczuszka z północy :) Dawno temu zamawiałam darmowe broszurki turystyczne na jednej stronie. Niestety, strona zmieniła nieco swój profil i już nie ma wysyłki broszurek. Na szczęście nie jestem typem, który łatwo się poddaje i postanowiłam pociągnąć za odpowiednie sznureczki. Tym sposobem dotarłam do redakcji jednej strony turystycznej traktującej o Finlandii, gdzie - mimo, że no

I moja kariera aktorska legła w gruzach

A zapowiadało się tak dobrze... Przypadkiem trafiłam na ogłoszenie, że w okolicy będzie kręcony film i ekipa poszukuje statystów. Wymagany wiek się zgadzał, więc wczoraj z nudów stwierdziłam - a co mi tam, nie mam nic do stracenia, wyślę im swoje zdjęcia i najwyżej ktoś się pośmieje. Chciałabym zobaczyć swoją minę, kiedy dziś po południu sprawdziłam maila i zobaczyłam odpowiedź. Ba, ZAPROSZENIE na plan filmowy. I co? I muszę zrezygnować, bo zdjęcia będą realizowane w piątek od wieczora do wczesnych godzin porannych w sobotę. A akurat w tę sobotę moja przyjaciółka ma ślub i nie może mnie tam zabraknąć. Masz Ci los, a już czułam pod stopami czerwone dywany Hollywood :( A tak serio, trochę szkoda, bo zawsze mnie ciekawiło powstawanie tego typu produkcji. Może kiedyś jeszcze będzie szansa, teraz wracam do moich książek i fińskiego :)

Nieprawdopodobne, ale prawdziwe, czyli trochę o paznokciach

Tak! Dlaczego tak zaczęłam tytuł dzisiejszego postu? To proste, akurat paznokcie to nigdy nie była moja bajka, a przynajmniej jeszcze do niedawna nie rozumiałam jak można ekscytować się tym tematem.