Zaskakujące jak życie może zmienić się na przestrzeni kilku dni. Człowiek żyje sobie z dnia na dzień, bardziej lub mniej spokojnie, planuje i nagle wszystkie te plany biorą w łeb. Jeżeli dokładnie śledzicie mój blog wiecie, że do tej pory kursowałam między domem rodzinnym, gdzie w weekendy daję korepetycje, a Krakowem, gdzie w tygodniu studiuję. Od początku studiów mieszkałam u starszej pani na stancji, co dziwiło 95% osób, z którymi podczas rozmów były poruszane kwestie mieszkaniowe. Sytuacja budziła niemałą ciekawość jak takie życie wygląda, "przecież w takim układzie wolno mi mniej niż mieszkając z rodzicami". Pytania o ewentualne konflikty pokoleń, dogadywanie się i wzajemną tolerancję powtarzały się przy każdej wzmiance o mieszkaniu. Odpowiedź pozostawała ta sama: mieszkało się razem wspaniale. Osobne pokoje, domowa, ciepła atmosfera, odpowiedni stopień prywatności, "nieinwazyjne" zachowanie obu stron, układ wręcz idealny. To w sumie było całkiem zrozumiałe, gdyby coś mi nie odpowiadało nie spędziłabym w tym mieszkaniu kilku lat. Fakt, nie każdemu coś takiego by pasowało, ale ja sama jestem osobą niekonfliktową, nie mam wygórowanych wymagań poza cywilizowanymi warunkami, spokojem do nauki i "robienia swojego". Było dobrze. Było. Aż do zeszłego tygodnia, kiedy pani J. poszła na operację. Przez tydzień nie było wiadomo co się dzieje, w czwartek rano uzgodniłyśmy z sąsiadką, że po zajęciach zadzwonię do pani J. i dowiem się jak operacja. Kilka godzin później, kiedy otwierałam drzwi do mieszkania, sąsiadka znowu mnie złapała. Od razu zaczęłam mówić, że za moment zadzwonię, kiedy mi przerwała i powiedziała słowa, których szczerze nienawidzę. "Już nie trzeba. J. zmarła wczoraj wieczorem, serce nie wytrzymało". Zmroziło mnie. Nie mogło i nadal ledwo do mnie dociera, że osoba, mimo wieku i swoich problemów, tak młoda duchem, odeszła. Tak nagle. Pozostało puste mieszkanie, ulubiony fotel przed telewizorem, telefon, przez który prowadziła wielogodzinne rozmowy z koleżankami, kosmetyki w łazience i otwarty sok malinowy w kuchni. I ogromna pustka w sercu. Nie przypuszczałam, że zdążyłam się tak przywiązać do tej, bądź co bądź, obcej osoby przez ostatnie kilka lat. Weszłam do swojego pokoju i nic nie byłam w stanie zrobić. Potem poszło już szybko, wpadła córka pani J. ze swoim mężem i oznajmili, że "no w zaistniałej sytuacji muszą ze mnie zrezygnować". Uzgodniliśmy, że jakoś się zorganizuję i do 7go grudnia opuszczę mieszkanie. Wróciłam do siebie, oszołomiona, w środku trzęsłam się jak galareta i zupełnie nie wiedziałam co robić. Dopiero rozmowa ze Skarbem mnie uspokoiła. To niesamowite, że on zawsze wie jak zareagować i czego w danym momencie potrzebuję. Co więcej, jego sposoby zawsze niezawodnie działają. Tak też było tym razem, kilkuminutowa rozmowa wystarczyła, żebym się opanowała, przestała płakać i zaczęła działać. Postanowiłam, że jeszcze tego samego dnia spakuję najpotrzebniejsze rzeczy i pojadę do domu. Nie chciałam zostać w jej mieszkaniu. Dopiero po rozmowie ze Skarbem zadzwoniłam do rodziców i powiedziałam co się stało. Okazało się, że dadzą radę po mnie przyjechać, więc wszystkie rzeczy mogliśmy zabrać jeszcze tego samego dnia. Tak też zrobiłam. Oszołomiona i kompletnie wyczerpana, już w czwartek wieczorem wylądowałam w domu ze wszystkimi bambetlami. Sen pomógł. Przestałam ciągle rozpamiętywać, z dnia na dzień jest lepiej. Rozmyślanie o mieszkaniu na razie odwieszam na haczyk. Możliwe, że dopiero na drugi semestr będę czegoś szukać. Bez ciśnienia, wrzucam na luz. Najważniejsze są studia. A dojeżdżając na uczelnię busem mam czas, żeby czytać, na co zwykle brakuje mi paru dodatkowych godzin w dobie. Grudzień na uczelni zleci błyskawicznie, później wyjeżdżam do Skarba, w styczniu końcówka zajęć i przygotowywania do lutowej sesji. Nad tym trzeba się teraz skupić. Będzie dobrze.
Znowu piszę późnym wieczorem, ale obiecałam sobie, że będę tu codziennie. To jestem. Dzień był całkiem miły, skończył się mój Weekend Nicnierobienia, więc odetchnęłam z ulgą (sic!) i trochę posprzątałam, skróciłam spodnie (tak. sama. ręcznie.), zrobiłam lekcję z uczniem i trochę poplanowałam przyszłość bliższą i dalszą. Z przyszłości bliższej, aczkolwiek mocno związanej z przyszłością dalszą, czeka mnie rekrutacja na studia drugiego stopnia. Co, gdzie, jak - w tej kwestii więcej zdradzę dopiero za jakiś czas. Natomiast jeżeli chodzi o przyszłość "bliską-najbliższą", planowanie znacznie uprzyjemniła paczuszka z północy :) Dawno temu zamawiałam darmowe broszurki turystyczne na jednej stronie. Niestety, strona zmieniła nieco swój profil i już nie ma wysyłki broszurek. Na szczęście nie jestem typem, który łatwo się poddaje i postanowiłam pociągnąć za odpowiednie sznureczki. Tym sposobem dotarłam do redakcji jednej strony turystycznej traktującej o Finlandii, gdzie - mimo, że no
Komentarze
Prześlij komentarz