Przejdź do głównej zawartości

Skąd czerpać siłę?

I stało się. K. właśnie leci do Finlandii, ja jestem w domu i nie potrafię sobie znaleźć miejsca. Pierwszy płacz nastąpił jakieś 24 godziny przed odlotem. Dziś było jeszcze gorzej, jak tylko na niego spojrzałam, łzy od razu cisnęły mi się do oczu. Miłość na odległość to piękna, ale jednocześnie bardzo bolesna rzecz. Kiedyś dobra koleżanka zapytała mnie jak my sobie z tym wszystkim radzimy - kurczę, to tylko pozory, nie radzimy sobie! Lotniska lubię tylko wtedy kiedy wiem, że jadę tam PO niego, a nie żeby go odwieźć. Wtedy jest dramat. Dosłownie. Nienawidzę tego uczucia ściskania w gardle, jakby coś mnie dusiło, nienawidzę pieczenia oczu zmęczonych od słonych łez, nierównego oddechu, nawet ludzi na lotnisku podekscytowanych podróżą, informacji o locie na tablicy, taśmy zabierającej jego walizkę, bramek przez które przechodzi i zza których mi macha, a ja wiem, że za chwilę zniknie za ścianą i następny raz kiedy będę mogła się w niego wtulić nastąpi dopiero za kilka miesięcy. Nienawidzę tego kłucia w sercu kiedy wracam z lotniska samochodem i chcę krzyczeć, żeby zawracać. I nienawidzę siebie, że nie potrafię zapanować nad tym wszystkim i swoimi łzami. Bo z drugiej strony wiem, że to wszystko to tylko tymczasowe rozwiązanie, że pewnego pięknego dnia zamieszkamy razem i nie będziemy musieli rozstawać się na tak długi czas, że naprawdę się kochamy i ta miłość każdego dnia jest silniejsza. Więc dlaczego ja jestem tak słaba kiedy trzeba się rozstać na lotnisku? Szczerze mówiąc, kiedy zaczęliśmy być razem, trochę naiwnie wierzyłam, że z czasem będzie lepiej, że pożegnania na lotnisku będą bez łez, że będziemy bardziej pewni siebie i jutra. Bzdura. Po 1,5 roku ze smutkiem stwierdzam, że jest wręcz odwrotnie - z czasem pożegnania rozdzierają serce z jeszcze większym trzaskiem. Im miłość silniejsza, im lepiej się znamy, tym bardziej przytłaczające stają się pożegnania. To takie ciekawe zjawisko, gdzie uczucie, które jednocześnie daje tyle siły, potrafi w pewnym momencie tak bardzo osłabić.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak zaplanować życie?

Znowu piszę późnym wieczorem, ale obiecałam sobie, że będę tu codziennie. To jestem. Dzień był całkiem miły, skończył się mój Weekend Nicnierobienia, więc odetchnęłam z ulgą (sic!) i trochę posprzątałam, skróciłam spodnie (tak. sama. ręcznie.), zrobiłam lekcję z uczniem i trochę poplanowałam przyszłość bliższą i dalszą. Z przyszłości bliższej, aczkolwiek mocno związanej z przyszłością dalszą, czeka mnie rekrutacja na studia drugiego stopnia. Co, gdzie, jak -  w tej kwestii więcej zdradzę dopiero za jakiś czas. Natomiast jeżeli chodzi o przyszłość "bliską-najbliższą", planowanie znacznie uprzyjemniła paczuszka z północy :) Dawno temu zamawiałam darmowe broszurki turystyczne na jednej stronie. Niestety, strona zmieniła nieco swój profil i już nie ma wysyłki broszurek. Na szczęście nie jestem typem, który łatwo się poddaje i postanowiłam pociągnąć za odpowiednie sznureczki. Tym sposobem dotarłam do redakcji jednej strony turystycznej traktującej o Finlandii, gdzie - mimo, że no

I moja kariera aktorska legła w gruzach

A zapowiadało się tak dobrze... Przypadkiem trafiłam na ogłoszenie, że w okolicy będzie kręcony film i ekipa poszukuje statystów. Wymagany wiek się zgadzał, więc wczoraj z nudów stwierdziłam - a co mi tam, nie mam nic do stracenia, wyślę im swoje zdjęcia i najwyżej ktoś się pośmieje. Chciałabym zobaczyć swoją minę, kiedy dziś po południu sprawdziłam maila i zobaczyłam odpowiedź. Ba, ZAPROSZENIE na plan filmowy. I co? I muszę zrezygnować, bo zdjęcia będą realizowane w piątek od wieczora do wczesnych godzin porannych w sobotę. A akurat w tę sobotę moja przyjaciółka ma ślub i nie może mnie tam zabraknąć. Masz Ci los, a już czułam pod stopami czerwone dywany Hollywood :( A tak serio, trochę szkoda, bo zawsze mnie ciekawiło powstawanie tego typu produkcji. Może kiedyś jeszcze będzie szansa, teraz wracam do moich książek i fińskiego :)

Lista zażaleń

Zupełnie nie wiem co mi się dziś stało, ale nie miałam ochoty na nic. Dopadł mnie jakiś smutek, sama nie mam pojęcia dlaczego. Cały dzień snułam się z kąta w kąt, a potem miałam pretensje do siebie, że zmarnowałam czas. No, niezupełnie, bo zrobiłam kilka zdjęć mojemu futrzakowi. Co prawda sesja jakoś szczególnie go nie ucieszyła, ale przynajmniej zwierzak starał się jakoś ehem... pozować ;) Chociaż widząc jego minę, jestem pewna, że właśnie obmyślał plan ucieczki. Dobija mnie rekrutacja na studia II stopnia, szukanie mieszkania w Krakowie (a nawet nie wiem czy mnie przyjmą na studia, wszystko okaże się dopiero pod koniec września, a wtedy dobrego mieszkania raczej nie znajdę), nagła wizyta u dentysty w przyszłym tygodniu, a do tego dochodzą przepadające lekcje z uczniami i w rezultacie brak odpowiedniej ilości środków na koncie. Wyjazd na północ coraz bliżej, pieniędzy coraz mniej, euro muszę skombinować. Czuję się trochę jak dziecko we mgle i mam nadzieję, że to tymczasowe.