Przede mną paruje kubek z gorącą herbatą i domowej roboty miodkiem z mniszka lekarskiego, na zewnątrz deszcz bębni w szyby, obok tyka zegar. Jest już trochę lepiej, rano pojechałam do kuzynki zająć się jej trzema córeczkami. To była dobra decyzja, w końcu przestałam się mazać, skupiłam na dzieciach i... poczułam, że żyję.
No, prawie.
Z totalnego załamania i płaczu przeszłam w drugą fazę - otępienia. Przy dziewczynkach było ok, ale kiedy wróciłam do domu, wszystko stało się zupełnie obojętne. Popołudnie spędziłam czytając artykuły o zdrowiu i dermatologii. Posprzątałam trochę na komputerze i zaczęłam powtarzać fiński. Będąc w Finlandii i mając możliwość osłuchania i 'opatrzenia' się z tym językiem, poczułam jeszcze większą motywację do nauki. I jakoś zrobiło mi się lżej, kiedy otworzyłam zeszyty z lekcjami. Nadal jest mi smutno i jestem trochę przytłoczona, ale powoli, powoli moje niebo przestaje być takie zachmurzone.
Komentarze
Prześlij komentarz