Dziś piątek, ostatni "oficjalny" dzień mojej przerwy międzysemestralnej, od poniedziałku zaczynam zajęcia. Miałam jeszcze do końca lutego dojeżdżać na uczelnię, ale kiedy wczoraj opublikowano harmonogram zajęć wyszło na to, że w poniedziałek musiałabym jechać do Krakowa na 8. rano i dojechać jeszcze do budynku głównego (nie do "mojego" Instytutu"), więc bus o 6:50 odpadał. Do tego po wykładzie o 8:00 mam przerwę do... 19:15, więc albo musiałabym wrócić do domu i za kilka godzin jechać znowu do miasta smoka, albo iść na długi, długi shopping i zasnąć na wieczornym wykładzie (bo przecież żeby zdążyć rano, musiałabym wstać ok. 5:00). Tym sposobem do mieszkania przeprowadzam się już pojutrze. Z jednej strony boję się, bo psychicznie jednak nastawiłam się na pakowanie w przyszły weekend, a tu już teraz muszę wyciągać walizę i ją wypełnić. Muszę pisać jak bardzo nie chce mi się tego robić? ;)
A tak z innej beczki, wczoraj byłam w Krakowie odebrać zamówiony ostatni - fundamentalny - element mojego prezentu dla Skarba, który wczoraj tworzyłam kilka godzin, dziś rano kończyłam, spakowałam i wysłałam. Teraz pozostaje śledzenie przesyłki ;) Przy okazji buszowania po Krakowie, wpadłam do Rossmanna i kupiłam krem Isana Urea oraz róż Maybelline. Jeżeli uważnie śledzicie mój blog, wiecie, że walczę ze swoją (nad)wrażliwą cerą. Mam swoje sprawdzone kremy i maści od dermatologa, które ratują moją twarz w sytuacjach kryzysowych (dosłownie), ale co jakiś czas (bo wiadomo, że przy cerze wrażliwej nie mogę kombinować i zmieniać kremów za często) staram się testować krem, którego skład wydaje mi się bezpieczny dla mojej cery. Wczoraj na noc zaaplikowałam krem z Isany po raz pierwszy, minimalnie zapiekło, ale jako że nie zauważyłam mega podrażnienia, a pieczenie po kilku sekundach ustąpiło, nie zmyłam go. Rano twarz wyglądała zaskakująco ładnie (może za wyjątkiem szczególnie wrażliwej brody, która zawsze jest przesuszona po nocy), więc póki co nie muszę myśleć nad innym zastosowaniem kremu ;)
W sumie jestem zadowolona z tych dwóch tygodni wolnego, przeczytałam kilka książek, odwiedziłam rodzinkę, powtórzyłam trochę z fińskiego, kilka razy byłam na udanych zakupach, nadrobiłam zaległości blogowe, uporałam się z wspomnianym prezentem na naszą rocznicę, a przede wszystkim podładowałam trochę baterię i jestem pełna zapału na nowy semestr. Chciałam przeznaczyć tę przerwę głównie na relaks i myślę, że mi się udało. Nadchodzący semestr nie zapowiada się lżej niż poprzedni, wręcz przeciwnie, więc warto było odpocząć przed zbliżającą się "orką na ugorze" ;D Tym jakże optymistycznym akcentem kończę ten post i biegnę zrobić coś konstruktywnego. Jeszcze przed poniedziałkiem wrócę z jakąś recenzją, więc stay tuned! ;)
Komentarze
Prześlij komentarz