Po raz kolejny historia się powtarza. Przede mną kawa, a ja cicho stukam w klawiaturę. Jednak coś się zmieniło od niedzieli, kiedy ostatni raz tutaj pisałam. Temat przewijał się już wcześniej między postami, ale jakoś nie chciałam zdradzać szczegółów. Poza tym, jestem chyba jakimś pechowym człowiekiem, bo nawet prosty proces rekrutacji w moim przypadku nie może przebiegać tak jak należy i zawsze po drodze musi pojawić się masa nieoczekiwanych problemów, o których może niedługo napiszę coś więcej. Teraz jednak mogę już odetchnąć i oficjalnie powiedzieć: zostałam przyjęta na studia magisterskie! W trybie stacjonarnym! Od października ponownie będę mieszkać w Krakowie i zgłębiać wiedzę w zakresie filologii angielskiej! Zapowiada się naprawdę ciężka harówka, ale jak najbardziej warta swojej ceny. Uspokoiłam się. Kiedy poznałam wyniki rekrutacji, poczułam się dokładnie tak jak w chwili kiedy dostałam się do wymarzonego LO, a później na studia I stopnia. Poczułam spokój, ulgę i zarazem podekscytowanie. Spokój i ulgę dlatego że miałam sprecyzowany plan na najbliższe 3 lata, wiedziałam co będę robić, a podekscytowanie pojawiło się jak zwykle przed czymś nowym i jeszcze nieznanym. Dzisiaj jest podobnie, z tą różnicą, że "plan na życie" obejmuje 2 lata, a uczelnię dobrze znam :) Mieszkanie, jak już kiedyś wspomniałam, też zostaje to samo, tylko pokój będzie inny. Na początku września odwiedziłam panią 'landlady', obejrzałam dokładnie pokój i przypuszczam, że mimo że jest mniejszy od poprzedniego, będzie mi się w nim milej mieszkało. Wychodzi na to, że tylko przedmioty i ludzie będą nowi. Trochę się tym stresuję, bo bardzo ważne jest, żeby na studiach trafić na dobrą grupę i fajnych ludzi, z którymi można stworzyć prawdziwy team i wzajemnie się wspierać. Nie chodzi mi tu o spisywanie notatek, czy inne formy 'pomocy' na egzaminach, ale o zwykłej, ludzkiej współpracy. Notatki można razem uzupełniać, bo nierzadko tak jest, że jedna osoba wyłapie z wykładu jedno, a druga coś innego, do egzaminów też można powtarzać razem. Nie wspomnę o wspólnych projektach, gdzie istotna jest współpraca, a nie liczenie na to, że "inni zrobią to lepiej, a ja się poopierniczam w międzyczasie i nie będę nikomu przeszkadzać". No ale dobra, nie będę tu jeszcze snuć wywodów socjologicznych. Będzie co ma być, a będzie dobrze! Tymczasem pomyślny wynik rekrutacji uczciłam niewielkim zamówieniem z internetowego antykwariatu:
Siedmiu braci, czyli tzw. "powieść życia" Aleksisa Kiviego, a także pierwsza powieść napisana w języku fińskim. Książka, którą każdy szanujący się Finomaniak powinien przeczytać ;) A tak na poważnie, bardzo długo polowałam na nią w lokalnej bibliotece, co niestety mi się nie udało. Kiedy nadszedł czas mojej manii kupowania fińskiej literatury, nie wiedzieć czemu skupiłam się na literaturze współczesnej, o starszej (z wyjątkiem epopei narodowej, Kalevali, oraz zbioru opowiadań fińskich autorów) prawie całkiem zapominając. Temat książki przewinął się nawet w sierpniu, kiedy byliśmy ze Skarbem w Polsce, ale dopiero tydzień temu, kiedy czytałam Fantastyczne samobójstwo zbiorowe Paasilinny i książka znowu została wspomniana, coś mnie w końcu oświeciło i zamówiłam swój egzamplarz Siedmiu braci. Poza tym co przed chwilą napisałam, o książce wiem niewiele. Wydana w 1870 r, jedyna powieść Kiviego, który pracował nad nią 10 lat. Opowiada o siedmiu braciach pochodzących z prostej, biednej rodziny, niewykształconych i skonfliktowanych praktycznie ze wszystkimi ludźmi z otoczenia. Kiedy przed konfirmacją są zmuszeniu w końcu nauczyć się czytać, postanawiają uciec i zamieszkać w lesie, gdzie walczą z prawami natury i przeżywają wiele przygód. Hmm, wg mnie zapowiada się intrygująco i mam nadzieję, że znajdę czas by ją przeczytać :)
Komentarze
Prześlij komentarz