Tak, tak, zamierzałam pisać tu codziennie, jednak nie przewidziałam problemów z internetem. Zresztą, problemy z internetem mają to do siebie, że nie sposób ich przewidzieć - weźmy na przykład taką sytuację; Spokojne, ciepłe popołudnie. Do domu przyjechał mój Brat z kumplem opowiedzieć o ich podróży na Hawaje, z której dzień wcześniej wrócili. Pokazują zdjęcia, Brat jeszcze chciał skorzystać na swoim laptopie z internetu, więc podałam mu hasło do sieci, wszystko pięknie i cudownie. Kilka godzin później pojechali, ja zrobiłam sobie lekką kolację i zasiadłam przed komputerem, żeby przejrzeć fora, zrobić trening i szybko biec pod prysznic, bo ze Skarbem byliśmy umówieni na Skype. A tu cios w samo serce - nie można ustanowić połączenia. Połączenie niezaufane. Sprawdź datę i godzinę w celach bezpieczeństwa.
JA NIEZAUFANA?!
Komunikat kazał czekać kilka godzin. Poczekałam dwie. Dwie to przecież parę godzin, a od pary niedaleko do kilku. Zadzwoniłam do operatora, miły pan obiecał szybko się tym zająć.
O: Postaramy się naprawić problem w ciągu 24 godzin. Jak tylko się z tym uporamy, wyślemy do Pani wiadomość SMS. Jeżeli jednak będzie wymagana bardziej zaawansowana pomoc, nasi technicy skontaktują się z Panią i tam przyjadą.
ja: (nauczona, że w tego typu rozmowach trzeba pytać o najdrobniejszy szczegół) W porządku, a czy w te 24 godziny wlicza się także weekend, czy Państwo biorą pod uwagę wyłącznie dni robocze?
O: Nie, nie, nie, weekend też jest wliczany. Pracujemy cały czas, w soboty i niedziele również, w Wigilię, Boże Narodzenie, Nowy Rok, Wielkanoc...
ja: Dobrze! Wspaniale, w takim razie czekam na wiadomość.
Wnioski nasuwają się same: obsługa bardzo miła, a facet byłby uwielbiany przez wszystkich studentów, gdyby ktoś go zatrudnił w dziekanacie. Zakładając, że dziekanat szybko go nie zmieni, a nigdy nic nie wiadomo...
Awaria była w piątek, w sobotę popołudniu (o dziwo, problem rozwiązali w mniej niż 24 godziny), a wczoraj byliśmy za bardzo zajęci ze Skarbem, żebym tu coś napisała. Najwidoczniej tydzień wolnego wystarczył, żebym straciła rachubę czasu i zupełnie zapomniałam, że wczoraj była sobota. Dopiero K. mi przypomniał, że może przerwalibyśmy skypowanie, wzięli prysznic i wrócili po prysznicu na Skype jeszcze na dwie godzinki. Ach, bo tutaj muszę wyjaśnić, że zwykle staramy się panować nad czasem i w dni robocze iść spać wcześnie, bo K. musi wstawać o 6:00 czasu polskiego.
A co z tym tytułowym hawajskim mydełkiem? Otóż, dostałam taki mały podarunek od Brata. Mydełko w kształcie prostokątnej kostki, zapakowane w szary papier przez który już wyraźnie czuć baardzo egzotyczny zapach.
Opakowanie mnie urzekło, spodobała mi się jego prostota. Jednak najbardziej zaskoczył mnie skład:
Przez taką ilość olejków w składzie, kusi mnie żeby spróbować umyć tym mydełkiem włosy. I pewnie się odważę, zobaczymy ;) Na pozostałych bokach opakowania możemy zobaczyć datę produkcji i sympatyczne opisy zachęcające do zakupu.
Opisy sympatyczne, bo są napisane w takim stylu, że kiedy je czytam, przed oczami mam starą hawajską babuszkę opowiadającą mi to wszystko :)
Dzisiaj w końcu postanowiłam otworzyć paczuszkę i w środku znalazłam kostkę zawiniętą w szary papier, cieńszy niż opakowanie. Muszę przyznać, że kostka może nie wygląda zachęcająco, ale za to pachnie obłędnie!
W wewnętrznej części opakowania znajdziemy też instrukcję obsługi mydełka ;)
Uff... Tyle. Na razie użyłam go tylko raz, skóra jest miękka i przyjemnie nawilżona. Zwykle po użyciu mydła moja skóra jest delikatnie napięta, tutaj jest inaczej, wydaje się delikatna jak u niemowlaka. Poczekam na odpowiedni moment i spróbuję umyć tym mydłem włosy ;)
Komentarze
Prześlij komentarz