Przejdź do głównej zawartości

Nicole Cosmetics | Recenzja zapachu nr 150

Praktyki w LO szczęśliwie dobiegły końca, w związku z czym wróciłam do Krakowa i na uczelnię, i od razu dopadło mnie jakieś paskudztwo. Typowe dla mnie szczęście. Ostatni tydzień upłynął mi na wegetacji przerwanej od czasu do czasu zajęciami na uczelni, ale kiedy w piątkowe popołudnie dotarłam do domu nie wytrzymałam, wskoczyłam od razu w pidżamę i łóżko opuściłam dosłownie przed chwilą. Prawie dwa dni ciągłego leżenia i już rozbolały mnie plecy i żebra. Serio, jak ja wytrzymywałam kiedy chorując jako dziecko nie mogłam opuszczać łóżka przez tydzień? Pozytywną rzeczą jest to, że po raz pierwszy od dłuższego czasu miałam okazję się zresetować, a było mi to potrzebne, no i nadrobiłam też zaległości książkowe i serialowe ;)
Do rzeczy, do rzeczy. Recenzja! Będzie to dla mnie pewnego rodzaju recenzyjny debiut, ponieważ do tej pory opiniowałam głównie kosmetyki, a tym razem będzie to zapach, który miałam okazję testować dzięki uprzejmości firmy Nicole Cosmetics. Co dokładnie testowałam i jak produkt się sprawdził? Zapraszam do czytania!

Zanim jednak przejdę do swojej opinii, podam Wam garść informacji o firmie i oczywiście oferowanym produkcie.
Międzynarodowa firma Nicole działa na rynku polskim od 1996 roku i głównie zajmuje się produkcją perfum i wód toaletowych Nicole oraz lakierów do paznokci. Produkty te testowane są dermatologiczne i posiadają wszelkie potrzebne certyfikaty i zezwolenia.
Zapach, który wybrałam, tj. nr 150 należy do linii zapachów zmysłowych i jest odpowiednikiem perfum Classique Jeana Paula Gaultiera. 

Jak widać na załączonych wyżej zdjęciach, zapach zamknięty jest w niewielkiej, szklanej buteleczce o pojemności 30ml. Na buteleczce jest logo firmy, a na zakrętce naklejka z numerem zapachu, nie ma natomiast żadnych bliższych informacji o składzie, testach dermatologicznych itp. a uważam, że takie informacje by się przydały, jeśli nie na buteleczce, to na kartoniku, w który byłaby ona zapakowana. Problem w tym, że przy buteleczce nie było kartoniku, była ona zawinięta solo w folię bąbelkową ;) Nie zrozumcie mnie źle, o kartonik się nie czepiam, bądźmy w końcu eko i nie produkujmy niepotrzebnych śmieci. Jedyne co mogę uważać za mały minus to właśnie brak jakiejkolwiek bliższej informacji o składzie zapachu i potrzebnych atestach. Sama buteleczka jest bardzo ładna, poręczna i podoba mi się efekt mrożonego szkła. Nie wiem czy to prawidłowa nazwa, w każdym razie tak właśnie kojarzy mi się efekt uzyskany na szle. Do tego mamy najprostszą, plastikową zatyczkę, która ma taki kształt, by wygodnie można było się jej pozbyć jednym ruchem. Atomizer też w porządku, nie zacina się i działa jak należy. Dodatkowym plusem jest właśnie kompaktowy rozmiar buteleczki, dzięki czemu mieści się w każdej damskiej torebce i można ją zawsze mieć przy sobie.
W skład zapachu 150 wchodzą: gruszka, orchidea, anyż, ambra, ylang ylang, mandarynka, wanilia, róża, irys, piżmo, imbir, kwiat pomarańczy oraz śliwka. Co myślę o takim połączeniu? No cóż, przyznam szczerze, że zapach wybrałam "w ciemno", sugerując się wyłącznie opisami z internetu. Zależało mi na czymś kobiecym i zmysłowym. Przy pierwszym użyciu szczerze się wystraszyłam, bo zapach okazał się ciężki, orientalny, kadzidlany z lekko przebijającymi nutami słodyczy. Obawiałam się, że jak dla mnie będzie zdecydowanie za ciężki. Prysnęłam na siebie delikatnie i... czekałam. Faktycznie, początkowo zapach mnie przytłoczył, jednak po pewnym czasie zauważyłam, że ciężkie kadzidlane nuty powoli odchodzą i zapach przechodzi w bardziej słodką stronę, nie wypierając przy tym charakterystycznego orientalizmu. I taki już pozostał, lekko słodki, lekko korzenny, orientalny. Zaskoczyła mnie jego wytrzymałość, na skórze zapach utrzymywał się ok. 4 godzin, na ubraniu był lekko wyczuwalny nawet do 10 godzin po spryskaniu, więc tutaj produkt zdecydowanie na plus. Wracając jednak do samego zapachu... No cóż, szczerze mówiąc, średnio się polubiliśmy. Osobiście wolę coś lżejszego, mniej kadzidlanego, ogólnie mniej kojarzącego się z kościołem.. ;) Powinien idealnie sprawdzić się na wieczorne wyjście, nie polecam go na dzień. Nie mogę zaprzeczyć, że moje oczekiwanie co do kobiecego, zmysłowego zapachu zostało spełnione. Jeżeli ktoś lubi takie właśnie nuty zapachowe, to uważam, że jak najbardziej będzie zadowolony. Jeżeli ktoś chce bliżej zapoznać się z ofertą firmy, zachęcam do odwiedzenia ich strony >KLIK<, a także sklepu internetowego >KLIK<.

Ja ze swojej strony chciałam gorąco podziękować firmie Nicole Cosmetics za możliwość przetestowania zapachu, co było dla mnie całkiem nowym doświadczeniem. Z pewnością będę próbować swoich sił i zgłaszać się do innych testów. Może następnym razem uda mi się przetestować coś lżejszego i bardziej orzeźwiającego;)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak zaplanować życie?

Znowu piszę późnym wieczorem, ale obiecałam sobie, że będę tu codziennie. To jestem. Dzień był całkiem miły, skończył się mój Weekend Nicnierobienia, więc odetchnęłam z ulgą (sic!) i trochę posprzątałam, skróciłam spodnie (tak. sama. ręcznie.), zrobiłam lekcję z uczniem i trochę poplanowałam przyszłość bliższą i dalszą. Z przyszłości bliższej, aczkolwiek mocno związanej z przyszłością dalszą, czeka mnie rekrutacja na studia drugiego stopnia. Co, gdzie, jak -  w tej kwestii więcej zdradzę dopiero za jakiś czas. Natomiast jeżeli chodzi o przyszłość "bliską-najbliższą", planowanie znacznie uprzyjemniła paczuszka z północy :) Dawno temu zamawiałam darmowe broszurki turystyczne na jednej stronie. Niestety, strona zmieniła nieco swój profil i już nie ma wysyłki broszurek. Na szczęście nie jestem typem, który łatwo się poddaje i postanowiłam pociągnąć za odpowiednie sznureczki. Tym sposobem dotarłam do redakcji jednej strony turystycznej traktującej o Finlandii, gdzie - mimo, że no

I moja kariera aktorska legła w gruzach

A zapowiadało się tak dobrze... Przypadkiem trafiłam na ogłoszenie, że w okolicy będzie kręcony film i ekipa poszukuje statystów. Wymagany wiek się zgadzał, więc wczoraj z nudów stwierdziłam - a co mi tam, nie mam nic do stracenia, wyślę im swoje zdjęcia i najwyżej ktoś się pośmieje. Chciałabym zobaczyć swoją minę, kiedy dziś po południu sprawdziłam maila i zobaczyłam odpowiedź. Ba, ZAPROSZENIE na plan filmowy. I co? I muszę zrezygnować, bo zdjęcia będą realizowane w piątek od wieczora do wczesnych godzin porannych w sobotę. A akurat w tę sobotę moja przyjaciółka ma ślub i nie może mnie tam zabraknąć. Masz Ci los, a już czułam pod stopami czerwone dywany Hollywood :( A tak serio, trochę szkoda, bo zawsze mnie ciekawiło powstawanie tego typu produkcji. Może kiedyś jeszcze będzie szansa, teraz wracam do moich książek i fińskiego :)

Hawajskie mydełko

Tak, tak, zamierzałam pisać tu codziennie, jednak nie przewidziałam problemów z internetem. Zresztą, problemy z internetem mają to do siebie, że nie sposób ich przewidzieć - weźmy na przykład taką sytuację; Spokojne, ciepłe popołudnie. Do domu przyjechał mój Brat z kumplem opowiedzieć o ich podróży na Hawaje, z której dzień wcześniej wrócili. Pokazują zdjęcia, Brat jeszcze chciał skorzystać na swoim laptopie z internetu, więc podałam mu hasło do sieci, wszystko pięknie i cudownie. Kilka godzin później pojechali, ja zrobiłam sobie lekką kolację i zasiadłam przed komputerem, żeby przejrzeć fora, zrobić trening i szybko biec pod prysznic, bo ze Skarbem byliśmy umówieni na Skype. A tu cios w samo serce - nie można ustanowić połączenia. Połączenie niezaufane. Sprawdź datę i godzinę w celach bezpieczeństwa. JA NIEZAUFANA?! Komunikat kazał czekać kilka godzin. Poczekałam dwie. Dwie to przecież parę godzin, a od pary niedaleko do kilku. Zadzwoniłam do operatora, miły pan obiecał szyb