Przejdź do głównej zawartości

Garnier Fructis Goodbye Damage

Doszłam do wniosku, że w moim małym (jak na razie) spisie recenzji kosmetycznych, wyraźnie brakuje opinii o produktach do włosów. A szkoda, bo odkąd zaczęłam bardziej troszczyć się o ich kondycję, wypróbowałam naprawdę sporo produktów i byłoby kiepsko gdybym przemilczała ich istnienie, chociażby dla samej siebie. Warto wiedzieć co się u mnie sprawdziło, a co powinnam omijać szerokim łukiem. Tym sposobem dzisiaj mam dla was recenzję odżywki wzmacniającej włosy z serii Goodbye Damage firmy Garnier Fructis. Można powiedzieć, że odżywka weszła na rynek z hukiem - zaczęło się od Wielkiego Testu na wizaz.pl, w którym 3000 forumowiczek miało szansę przetestować 100ml tajemniczego produktu znajdującego się w opakowaniu z opisem składników i sposobu użycia. Ja właśnie byłam jedną z tych 'testerek' i w ciemno wypróbowałam kosmetyk. Co o nim myślę?



Na początku dałam jej plus za zapach: delikatny, ale zdecydowany, nie słodki, nie chemiczny - super! Konsystencja lekkiego kremu, czyli też jak najbardziej w porządku. I na początek plusów było tyle. Po paru pierwszych zastosowaniach nie zwaliła mnie z nóg. Jednak jako sumienna testerka postanowiłam dać jej szansę i zużyć całą zawartość tajemniczego opakowania. I to była dobra decyzja, bo po kilku użyciach poczułam znaczną różnicę we włosach! Już podczas spłukiwania odżywki były niesamowicie gładkie i miękkie. Przyznaję, trochę się wystraszyłam, że były przeciążone, ale po wysuszeniu nic na to nie wskazywało, włosy były dobrze odżywione, lśniące i pachnące. Opakowanie 100ml szybko się skończyło, test dobiegł końca, pojawiła się oficjalna informacja co testowałyśmy i postanowiłam już sama nabyć opakowanie "normalne", 200ml.




Jak obiecuje producent, odżywka posiada silnie działającą formułę wzbogaconą o Keraphyll i olejek z owoców amli. Ma to znacząco pomóc w naprawie bardzo zniszczonych włosów od wewnątrz oraz wypełnić ich ubytki. Ten ostatni punkcik z zaznaczeniem, że stosuje się szampon, odżywkę i serum serii Goodbye Damage. Tu przyznaję bez bicia, że stosowałam tylko odżywkę z tej serii, więc może dlatego jakiegoś szczególnego wypełnienia ubytków moich włosów się nie dopatrzyłam. Choć przyznam, że odżywka działa na nie wspaniale, przynajmniej dopóki się ją stosuje - po odstawieniu włosy już nie są takie gładkie i lśniące. A szkoda, bo w moim rozumieniu prostego człowieka, skoro produkt ma wypełniać ubytki i naprawić włosy od wewnątrz, efekt powinien się utrzymać dłużej niż do następnego mycia. Niestety, ale na te zapewnienia o wypełnianiu ubytków od początku patrzyłam z przymrużeniem oka i chyba tak należy je potraktować. Podobnie jak zapewnienia z reklamy o "zlepianiu rozdwojonych końcówek" - no ale w takie cuda już chyba nikt nie uwierzy..? ;) Końcówkom jednak w żaden sposób nie szkodzi, co trzeba uznać za korzyść, podobnie jak fakt, że bardzo pomaga w rozczesywaniu włosów. Osobiście daję odżywce Goodbye Damage duuuży plus, chociaż wiem, że raczej jest to produkt, który albo się lubi, albo nienawidzi. My bardzo się polubiłyśmy i mimo że duże opakowanie też jest już puste, z pewnością jeszcze zagości w mojej łazience. I na włosach, oczywiście, też ;)

Podsumowując:
Opakowanie: 4/5 (niewygodne otwieranie, plusem jest to że stawia się na otwieraniu, w związku z czym łatwiej wydobyć końcówkę produktu)
Zapach: 5/5 (ładny i długo utrzymuje się na włosach)
Konsystencja: 5/5 (jak wspomniane, kremowa - bardzo dobra)
Działanie: 4/5 (włosy wyglądają dobrze tak długo jak stosuje się odżywkę, nie ma jednak takiego efektu po odstawieniu produktu na choćby parę myć)
Wydajność: 3/5 (tutaj wypada najsłabiej, zwłaszcza przy moich długich i gęstych włosach; a producent zaleca nakładanie odżywki na całą długość włosów)
Dostępność: 5/5 (trzeba przyznać, że odżywkę dostaniemy w każdej drogerii)
Cena: 4/5 (ok. 8-10zł, odejmuję 1 pkt. bo znam produkty tańsze, które działają podobnie do Goodbye Damage)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak zaplanować życie?

Znowu piszę późnym wieczorem, ale obiecałam sobie, że będę tu codziennie. To jestem. Dzień był całkiem miły, skończył się mój Weekend Nicnierobienia, więc odetchnęłam z ulgą (sic!) i trochę posprzątałam, skróciłam spodnie (tak. sama. ręcznie.), zrobiłam lekcję z uczniem i trochę poplanowałam przyszłość bliższą i dalszą. Z przyszłości bliższej, aczkolwiek mocno związanej z przyszłością dalszą, czeka mnie rekrutacja na studia drugiego stopnia. Co, gdzie, jak -  w tej kwestii więcej zdradzę dopiero za jakiś czas. Natomiast jeżeli chodzi o przyszłość "bliską-najbliższą", planowanie znacznie uprzyjemniła paczuszka z północy :) Dawno temu zamawiałam darmowe broszurki turystyczne na jednej stronie. Niestety, strona zmieniła nieco swój profil i już nie ma wysyłki broszurek. Na szczęście nie jestem typem, który łatwo się poddaje i postanowiłam pociągnąć za odpowiednie sznureczki. Tym sposobem dotarłam do redakcji jednej strony turystycznej traktującej o Finlandii, gdzie - mimo, że no

I moja kariera aktorska legła w gruzach

A zapowiadało się tak dobrze... Przypadkiem trafiłam na ogłoszenie, że w okolicy będzie kręcony film i ekipa poszukuje statystów. Wymagany wiek się zgadzał, więc wczoraj z nudów stwierdziłam - a co mi tam, nie mam nic do stracenia, wyślę im swoje zdjęcia i najwyżej ktoś się pośmieje. Chciałabym zobaczyć swoją minę, kiedy dziś po południu sprawdziłam maila i zobaczyłam odpowiedź. Ba, ZAPROSZENIE na plan filmowy. I co? I muszę zrezygnować, bo zdjęcia będą realizowane w piątek od wieczora do wczesnych godzin porannych w sobotę. A akurat w tę sobotę moja przyjaciółka ma ślub i nie może mnie tam zabraknąć. Masz Ci los, a już czułam pod stopami czerwone dywany Hollywood :( A tak serio, trochę szkoda, bo zawsze mnie ciekawiło powstawanie tego typu produkcji. Może kiedyś jeszcze będzie szansa, teraz wracam do moich książek i fińskiego :)

Hawajskie mydełko

Tak, tak, zamierzałam pisać tu codziennie, jednak nie przewidziałam problemów z internetem. Zresztą, problemy z internetem mają to do siebie, że nie sposób ich przewidzieć - weźmy na przykład taką sytuację; Spokojne, ciepłe popołudnie. Do domu przyjechał mój Brat z kumplem opowiedzieć o ich podróży na Hawaje, z której dzień wcześniej wrócili. Pokazują zdjęcia, Brat jeszcze chciał skorzystać na swoim laptopie z internetu, więc podałam mu hasło do sieci, wszystko pięknie i cudownie. Kilka godzin później pojechali, ja zrobiłam sobie lekką kolację i zasiadłam przed komputerem, żeby przejrzeć fora, zrobić trening i szybko biec pod prysznic, bo ze Skarbem byliśmy umówieni na Skype. A tu cios w samo serce - nie można ustanowić połączenia. Połączenie niezaufane. Sprawdź datę i godzinę w celach bezpieczeństwa. JA NIEZAUFANA?! Komunikat kazał czekać kilka godzin. Poczekałam dwie. Dwie to przecież parę godzin, a od pary niedaleko do kilku. Zadzwoniłam do operatora, miły pan obiecał szyb