Przejdź do głównej zawartości

Maska nawilżająca Alterra Granat&Aloes

Dzisiaj będzie bardzo pachnąco, naturalnie i... sentymentalnie. Maska Alterra Granat&Aloes to pierwsza maska, którą kupiłam kiedy zaczęłam bardziej interesować się pielęgnacją włosów. Często się zdarza, że na początku tzw. włosomaniactwa trafia się na wiele kosmetyków, które na naszych włosach się nie sprawdzą. Jak było w moim przypadku?
Miałam sporo szczęścia, bo ta maska już od pierwszego użycia baaardzo polubiła się z moimi włosami. I ze mną także, od pierwszego powąchania.
Jak widać, maska jest w estetycznej, wygodnej w użyciu tubie o pojemności 150ml. Jedyną wadą takiego opakowania jest nieco utrudniony dostęp do produktu, kiedy zostało go już niewiele, dlatego osobiście wolałabym słój. Duży słój z dużą ilością maski ;) 
Maska przeznaczona jest do włosów suchych i zniszczonych (czyli moich). Producent obiecuje, że do jej produkcji użyto najwyższej jakości składników, m.in. wyciągi z aloesu, granatu i kwiatów akacji, pochodzących z kontrolowanej biologicznie uprawy. Zalecane jest nakładanie maski raz w tygodniu. Ja, jako że oprócz tej mam jeszcze dwa litrowe słoje z maskami, które używam naprzemiennie, maskę z Alterry nakładam co trzy tygodnie. 
Mimo że lubię pozostałe maski, które aktualnie posiadam, to właśnie na Alterrę czekam z niecierpliwością. Myślę, że nawet gdyby nie spełniała obietnic producenta i nie robiła niczego szczególnego z moimi włosami, stosowałabym ją dla samego zapachu. Mocny. Owocowy. Naturalny. Po prostu piękny! 
Na szczęście maska faktycznie nawilża włosy i pozostawia je błyszczące, mięsiste i dobrze odżywione. Jeżeli chodzi o wydajność to opakowanie 150ml przy stosowaniu co trzy tygodnie starcza mi na kilka miesięcy, a włosy mam długie i gęste plus, delikatnie mówiąc, maski aplikuję naprawdę sporo ;) Dostępna jest w każdym Rossmannie za ok. 9zł w cenie regularnej i ok. 6zł na promocji. Polecam każdej włosomaniaczce, która szuka bardzo dobrej maski w przystępnej cenie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak zaplanować życie?

Znowu piszę późnym wieczorem, ale obiecałam sobie, że będę tu codziennie. To jestem. Dzień był całkiem miły, skończył się mój Weekend Nicnierobienia, więc odetchnęłam z ulgą (sic!) i trochę posprzątałam, skróciłam spodnie (tak. sama. ręcznie.), zrobiłam lekcję z uczniem i trochę poplanowałam przyszłość bliższą i dalszą. Z przyszłości bliższej, aczkolwiek mocno związanej z przyszłością dalszą, czeka mnie rekrutacja na studia drugiego stopnia. Co, gdzie, jak -  w tej kwestii więcej zdradzę dopiero za jakiś czas. Natomiast jeżeli chodzi o przyszłość "bliską-najbliższą", planowanie znacznie uprzyjemniła paczuszka z północy :) Dawno temu zamawiałam darmowe broszurki turystyczne na jednej stronie. Niestety, strona zmieniła nieco swój profil i już nie ma wysyłki broszurek. Na szczęście nie jestem typem, który łatwo się poddaje i postanowiłam pociągnąć za odpowiednie sznureczki. Tym sposobem dotarłam do redakcji jednej strony turystycznej traktującej o Finlandii, gdzie - mimo, że no

I moja kariera aktorska legła w gruzach

A zapowiadało się tak dobrze... Przypadkiem trafiłam na ogłoszenie, że w okolicy będzie kręcony film i ekipa poszukuje statystów. Wymagany wiek się zgadzał, więc wczoraj z nudów stwierdziłam - a co mi tam, nie mam nic do stracenia, wyślę im swoje zdjęcia i najwyżej ktoś się pośmieje. Chciałabym zobaczyć swoją minę, kiedy dziś po południu sprawdziłam maila i zobaczyłam odpowiedź. Ba, ZAPROSZENIE na plan filmowy. I co? I muszę zrezygnować, bo zdjęcia będą realizowane w piątek od wieczora do wczesnych godzin porannych w sobotę. A akurat w tę sobotę moja przyjaciółka ma ślub i nie może mnie tam zabraknąć. Masz Ci los, a już czułam pod stopami czerwone dywany Hollywood :( A tak serio, trochę szkoda, bo zawsze mnie ciekawiło powstawanie tego typu produkcji. Może kiedyś jeszcze będzie szansa, teraz wracam do moich książek i fińskiego :)

Lista zażaleń

Zupełnie nie wiem co mi się dziś stało, ale nie miałam ochoty na nic. Dopadł mnie jakiś smutek, sama nie mam pojęcia dlaczego. Cały dzień snułam się z kąta w kąt, a potem miałam pretensje do siebie, że zmarnowałam czas. No, niezupełnie, bo zrobiłam kilka zdjęć mojemu futrzakowi. Co prawda sesja jakoś szczególnie go nie ucieszyła, ale przynajmniej zwierzak starał się jakoś ehem... pozować ;) Chociaż widząc jego minę, jestem pewna, że właśnie obmyślał plan ucieczki. Dobija mnie rekrutacja na studia II stopnia, szukanie mieszkania w Krakowie (a nawet nie wiem czy mnie przyjmą na studia, wszystko okaże się dopiero pod koniec września, a wtedy dobrego mieszkania raczej nie znajdę), nagła wizyta u dentysty w przyszłym tygodniu, a do tego dochodzą przepadające lekcje z uczniami i w rezultacie brak odpowiedniej ilości środków na koncie. Wyjazd na północ coraz bliżej, pieniędzy coraz mniej, euro muszę skombinować. Czuję się trochę jak dziecko we mgle i mam nadzieję, że to tymczasowe.